Brulion numer 6: Back to mountain, back to work, good bye…
Po dość długiej przerwie świątecznej, wracamy w góry. Na krótko, ale pracy przed nami sporo. Praca nad szóstym numerem Subiektywnego Przewodnika po Małych Przyjemnościach nabrała sporego tempa.
Gotujemy, jeździmy, szukamy ciekawych tematów. Zaglądamy w stare i nowe kąty. Czy to Paryż?
Wystrój i kraciasta cerata może nasunąć takie skojarzenie. No cóż, z przyjemnością bym się w Paryżu znalazł. Niestety to nie Paryż. Kto zgadnie?
Tydzień dobiega końca, więc znów wyruszamy i wciąż szukamy ciekawych tematów do książki. Wkrótce się dowiecie, co też udało nam się znaleźć… Do druku coraz bliżej.
Część zdjęć zrobiłem aparatem Zorki 4, obiektyw 35mm, film Fuji. Może zgadniecie, które zdjęcia są analogowe?
Ciągnie nad morze…
Zdjęcia zrobione aparatem La Sardina Sea Pride (Lomografia) na filmie Fuji, wywołane i zeskanowane w Rossmanie, bodajże za 13PLN. Ostatnie zdjęcie – aparat Nikon F3.
Bliska zapowiedź numeru 5
Sporo pracy za nami. Przygotowanie jubileuszowego numeru Subiektywnego Przewodnika Po Małych Przyjemnościach pochłonęło naprawdę dużo godzin pracy i setki zrobionych zdjęć, ale było warto! Odwiedziliśmy sporo miejsc, aby zebrać to wszystko w jedną całość. Już wkrótce rozpoczynamy rozsyłanie subskrypcji. Ozalid został dziś zatwierdzony i lada dzień będą naświetlane płyty, a później druk przy, którym nie omieszkamy asystować.
Nowy cykl o latarniach morskich to mój ulubiony temat, wiadomo dlaczego :)
Zdjęcia wykonane na negatywie Fuji, aparat Nikon F3 i La Sardina Sea Pride – przedstawiają odwiedzone miejsca, ale tych zdjęć w książce nie znajdziecie :) To taki książkowy backstage.
White & Blue
Zdjęcia wykonane na nabrzeżu w Świnoujściu. Aparat Nikon F3, obiektyw 50mm, film Fuji 100ASA. Wywołane w Rossmanie za 13,99PLN.
The Analogue is the future – Yashica
Cafe Tektura, Kraków
Schemat promu ORLIK, Świnoujście
Parę analogowych historii obrazkowych, z kraju i ze świata
No i nie mogę się uwolnić do magii analogowej fotografii. Trochę niedoskonałej i w moim przypadku pokrzywionej (zdjęcia z Lyonu). Tym razem fotki w podobnym klimacie, wyszukane z różnych klisz. Nawet monsieur Gessler się załapał, podczas przechadzki ulicą Św. Jana w Krakowie w nieodzownych czerwonych butach, i w kapeluszu w bardzo gustowne poziomki oraz w eleganckim garniturze. Pewnie szytym na miarę. Nie mogło zabraknąć roweru, tym razem przewrócony do latarni przypięty. Dwie filiżanki na stoliku w „Dymie” i do tego bar z kanapkami i wszelakimi rybnymi daniami z nadmorskiego kurortu u naszych zachodnich sąsiadów. Urwana Konfederacka 4 i do tego kilka turkusowo – brązowych lyońskich ujęć na dokładkę. Dla mnie najciekawszy piecyk przez okno w pustym lokalu i oczywiście fragment menu z francuskiego bistro.
Zdjęcia zrobiłem aparatami Zorki 4 i Nikon F3. Filmy Fuji, wywołane w Rossmannie.
Kolory {Lyon}
Zapraszam na kolorową wycieczkę do najstarszego francuskiego miasta – Lyonu. Jedno z moich ulubionych kolorowych miejsc to Cafe le Tiafe Restaurant – przedziwna elewacja z kolorowymi żarówkami. Przechodziliśmy obok wracając z ulubionej kawiarni. Grafiiti też może dobrze wyglądać, a czerwonego w Lyonie jest sporo.
Wpis specjalnie dla Anny z Lyonu :)
Fotografie zostały zrobione aparatem analogowym Zorki 4, obiektyw 28mm.
Lyon – gastronomiczna stolica Francji
Moi Drodzy, dziś odnalazłem chwilę na pierwszy wpis z naszej francuskiej wyprawy.
Jak powiedział mój francuski przyjaciel: gastronomia w Lyonie jest bardzo rekomendowana. Podobne opinie o lyońskich bouchon i innych specjałach regionu można przeczytać w wielu przewodnikach. Nieomieszkałem sprawdzić, jak jest naprawdę. No i tak jak się spodziewałem – w tym mieście czuć siłę tradycyjnej francuskiej gastronomii. W kartach króluje sałatka lyońska, andouillette – kiełbaska z flaków wieprzowych, czy boudin blanc. Nie mogę tutaj nie wspomnieć o znakomitych kiełbasach lyońskich. Dodajmy do tego jeszcze codzienne dzielnicowe targi warzywne i cotygodniowe targi ekologiczne. Mimi chciała się tam ukryć wśród sałat i karczochów, i tam zostać. Lyon to istny raj dla smakoszy i osób lubiących dobrze zjeść
Moje obawy, co do słabej jakości kawy Lyonie już miały się potwierdzić, ale pewne odkrycie zmieniło cały obraz tego miasta i całej Francji! O tym jednak w późniejszym terminie. Ba! Ten temat pójdzie do naszej książki. Zatem czekajcie.
Poniżej szczęśliwa Mimi, podczas jednego z naszych lyońskich pikników, o których wkrótce przeczytacie na Bo Mimi blog.
Wszystkie zdjęcia zrobione aparatem Zorki 4, obiektyw 28mm i 50mm, film Fuji Neopan 100ASA i 400ASA. Wywołane i zeskanowane w Rossmann – 13,99PLN za film.
Analogue is the future – już tego nie zobaczycie i małe zapowiedzi
Dziś jeszcze parę fotek z analogowej serii z aparatu Exakta VX1000 (patrz wpis „Analgue is the future„). Pozostanie jeszcze kilka ujęć do innego wpisu o wyjątkowym krakowskim miejscu. Takim, które naprawdę warto odwiedzić. No, ale to nie dziś.
Ten wpis to zapis tego, czego już nie możecie zobaczyć, bo zasłania to wielka reklama sklepu Kapp Ahl. Mowa o fantastycznym i gigantycznym graffiti na starej kamienicy na ul. Karmelickiej w Krakowie. Naprawdę robiło to ogromne wrażenie. A przy okazji zapędziłem się trochę dalej i odkryłem rzadko spotykane w Krakowie zewnętrzne, metalowe skręcane schody. I to wszystko w samym centrum. Tyle razy tędy przechodziłem i dopiero teraz mam to!
Kawowe zdjęcia muszą się też pojawić. W końcu przerwa na espresso jest obowiązkowym punktem dnia. A na koniec jedno zdjęcie, które jest tylko małym smaczkiem arcyciekawego miejsca, gdzie spektakl jest nie do opisania. To też w swoim czasie. Zbieram materiały i tak sobie myślę, że będzie to też relacja analogowa. A to jak wiecie wymaga więcej czasu.
Aż się nie chce wierzyć, że to są zdjęcia z analoga…
Analogowa wielokrotna ekspozycja
I na koniec stolik, który zapamiętamy na długo.
The Analogue is Future
W wpisie „Historia pewnego aparatu, mucha i inne” pisałem o aparacie Exakta VX1000, który zajmuje szczególną pozycję w naszej kolekcji. Dzisiaj zgodnie z obietnicą prezentuję pierwszą serię fotek z przywróconej do życia Exakty. Jak dla mnie jakość jest znakomita. Obiektyw Zeiss aus Jena rysuje naprawdę ostro. Wydane pieniądze na naprawę, nie poszły na marne!
Rozglądnijcie się po ciemnych kątach w swoich szafach, a może odnajdziecie ukryty skarb? Myślę, że w polskich domach jest jeszcze sporo znakomitego i dawno zapomnianego sprzętu. Niejednokrotnie wystarczy go odkurzyć i będzie działał, a czasem tylko mała naprawa.
Lomografia jest przykładem powrotu do tradycyjnej fotografii. Tak wiele osób na całym świecie zachorowało już na tą „chorobę”. Do tego nie potrzeba wielkich umiejętności, a frajda jest niesamowita. Szczerze polecam!
„Forza Italia” – zdjęcie specjalnie dla Gosi z Sycylii
Na koniec „Autoportret w drzwiach Cafe Dym”
Zdjęcia wykonane aparatem Exakta VX1000, film Fuji 400ASA, wywołany i zeskanowany w Rossmann za 10,99PLN :)
Historia pewnego aparatu, mucha i inne
Jak pewnie niektórzy z Was wiedzą – lubię stare aparaty. Dla mnie mają prawdziwego ducha. Zawsze zachwyca mnie w nich styl, mechanika i jakość wykonania. Teraz już chyba tylko Leica robi podobne i długowieczne aparaty fotograficzne.
Mamy parę takich zabytków w domu. Na pierwszym miejscu zawsze była EXAKTA VX1000 – aparat ze swoimi rozwiązaniami, wyprzedzający swoje czasy o dobre kilkanaście lat, a może i więcej. Oprócz tego to bardzo ważna pamiątka dla Mimi. To był ulubiony aparat jej Taty. Dlatego też postanowiliśmy przywrócić ją do życia. EXAKTA została rozebrana na części, wyczyszczona, nasmarowana i sprawdzona. Dostała też nową matówkę. Wszystko to u fachowca starej daty, który nie powiedział, że nie opłaca się tego naprawiać. Sprawdzone miejsce w Krakowie – wiedzą o tym moje obiektywy do Zorki :)
Właściwie koszt naprawy przekroczył wartość aparatu. Jednak, czyż nie było warto uratować jeszcze jednej wspaniałej kamery przed zapomnieniem? Ja uważam, że to były dobrze wydane pieniądze. Zresztą przekonamy się o tym po zrobieniu rolki filmu.
Przy okazji odbierania sprzętu z naprawy nabyłem, ale już w zupełnie innym miejscu, jeansową muchę. Co z pewnością oznacza, że będę ją nosił :) To będzie taki mój „analogowy” styl! A do tego znakomicie pasowałaby fajna torba. Dlatego też postanowiłem sprowadzić torby Heavy Duty Vintage do swojego sklepu, a w tym jedną dla siebie. Torby są szyte ręcznie z wykorzystaniem starych materiałów – to nie masowa produkcja. Każda jest inna i niepowtarzalna. Pasuje to idealnie do mojej filozofii recyklingu, którą promuję moimi projektami lamp. A do tej mini kolekcji, Mimi dodała mi wspaniałą płytę Yann Tiersen „Tabarly”.
Torby Heavy Duty Vintage, będą dostępne w sklepie MyZorki Design Lampy Loft na dniach. Zapraszam!
W marinie z Sardynką
Nic tak mocno nie kojarzy mi się z letnimi wakacjami, jak marina pełna jachtów. Tym razem odwiedziliśmy Balaton, który jest dla Węgrów ich małym morzem. Z swoim pięknym kolorem wody i przystaniami pełnymi jachtów można poczuć tutaj morskie tchnienie.
Uzbrojony w Sardynkę, ruszam na fotograficzne łowy do mariny w Balatonfüred. Mimi zostaje na ławce i pisze tekst do wpisu na blog, a później idziemy do naszej ulubionej kawiarni „Karolina” na kawę i pyszne domowe ciastko.
Street photography: One
Robiąc zdjęcia na ulicy, zadaje sobie pytanie, czy pytać o zgodę na zrobienie zdjęcia, czy nie pytać?
Nie zawsze jest to łatwe. Trzeba się przełamać by podejść do obcej osoby. No, ale najwyżej usłyszymy odmowę. Ostatnio to mnie już nie zraża. Mam nadzieję, że śmiałości będę miał coraz więcej. Wciąż nad tym pracuję.
Jednak najważniejszy w fotografii ulicznej jest uśmiech, który w większości sytuacji wystarczy. W naszym kraju, tak mało się ludzie uśmiechają do siebie na ulicy :) Bierzmy przykład z obcokrajowców!
Analogowa ulica
Lubię łączyć fotografię cyfrową z tą tradycyjną analogową. Mam na to dwa sposoby. Pierwszy polega na odstawieniu cyfrówki na półkę i zabraniu na zdjęcia aparatu z filmem. To takie oczyszczenie głowy z tych wszystkich udogodnień cyfrowych. Wszystko manualne. Robię wtedy o wiele mniej zdjęć i bardziej się nad nimi zastanawiam, czy warto. W końcu jest ich tylko 36! Potem wywoływanie, skanowanie i obrabianie zdjęć. Niestety taka zabawa zrobiła się dość kosztowna. Wywołanie negatywu i podstawowe skanowanie to ok. 40PLN i do tego trzeba doliczyć koszt zakupu filmu :(
Drugi sposób, to wykorzystanie manualnych obiektywów w aparacie cyfrowym, które niejednokrotnie są lepszej jakości niż te produkowane obecnie. Ostrość i przysłonę ustawia się ręcznie. To takie pół na pół. Dzięki temu dodają trochę ducha tej starej dobrej fotografii do cyfrowego świata.
United Kingdom Mafia :)
Widząc tych dwóch dżentelmenów wiedziałem, że może być ciekawie. Pierwsze zdjęcie robię ich kolegom, którzy o czymś mocno dyskutują po wyjściu z angielskiego pubu.
– Photo, photo?! – pytają mnie jeden przez drugiego. Odpowiadam, jasne czemu nie, bo przecież o to mi chodziło. Pytam skąd przyjechali i jak im się podoba w Krakowie. Jakby nie słuchają i mówią, że są znajomymi Putina i mają jakieś konszachty z rosyjską mafią. Lekkie podchmielenie wyniesione z pubu, tworzy niestworzone historie. Ja na to wszystko mówię, że raczej są z angielskiej mafii i robię zdjęcie.
Analogowa relacja
Tak to już jest z zdjęciami na negatywie. Nie są od razu do zobaczenia i jeszcze trzeba poczekać na skończenie całego filmu, wywołanie i skanowanie. Ufff… Trochę to zajęło. No, ale wreszcie jest czarno – biały zapis z naszego spotkania z Lloką i Grześkiem w Krakowie :) Dzięki za przemiły dzień!
Orient na negatywie
Kontynuując temat fotografii analogowej, wracam do fotek z Maroka. Pochodzą z „zapomnianego” negatywu sprzed paru lat. Jak tylko pojawiła się u nas cyfrówka, film czekał sobie spokojnie w aparacie, żeby go skończyć. Dzięki temu odkryłem nieznane zdjęcia – co za miła niespodzianka! To też jest fajne, to oczekiwanie, co wyszło z robionych zdjęć, że nie widać ich od razu. Taka małe „przewaga” nad fotografią cyfrową.